Idę przez piękny bujny las, chcę gdzieś dotrzeć. Mimo wspaniałości lasu, pięknej pogody w pewnym momencie dochodzę do wniosku, że muszę zawrócić ponieważ dotarcie tą drogą do celu zajmie mi zbyt wiele czasu. Wracam znów te niesamowite, krajobrazy góry, rzeki dochodzę do miejsca z którego wyruszyłem. Znajduje swój namiot i śpiwór widzę, że namiot zaczyna się tlić z powodu ogniska. Gaszę go na szczęście dziury nie wydają się groźne. Pakuję wszystko i gratuluję sobie powrotu dzięki temu odzyskałem namiot. Jeszcze pół dnia drogi i wyjdę z lasu. Spotykam jakąś starszą kobietę, rozmawiamy. Pytam ją dokąd zmierza i przez jakiś czas idziemy razem. W końcu dochodzę do jakiejś miejscowości. Drogą jadą samochody, próbuję je zatrzymywać widząc w tym szansę dotarcia do celu. Spotykam Wojtka, przypominam sobie, że wcześniej szliśmy razem. Wojtek coś mętnie tłumaczy z czego rozumiem tylko tyle, że w coś się tu zaangażował pracuje z kimś czy cos takiego. Naciskam go więc załatwia mi samochód mający podrzucić mnie do głównej drogi, pertraktuję aby podwieźli mnie dalej skąd powrót do domu byłby łatwiejszy. Kiedy jedziemy widzę połacie lasu przez które próbowałem przejść są ogromne uświadamiam sobie, że przejście ich trwało by wiele dni o ile nie tygodni.
Jestem u siebie w pokoju, z wieży leci muzyka, jest u mnie Konrad. Chce przesunąć głośniki aby muzyka lepiej brzmiała. Nie zwracając uwagi na moje protesty przesuwa je wyrywając kable z wieży. Próbuje je ponownie podłączyć ale napotyka to na wiele przeszkód.
Nad moim łóżkiem wisi piękna tablica z chińskimi napisami. Z jej prawej strony znajdują się pióra i łapacz snów w centrum duży kryształ górski i coś jakby ołówek naładowany silna bordowa energią. Całość jest jakby czymś w rodzaju sztandaru, centrum mocy, centrum siły, na który składa się wiążące przysięgi czego nikt nie może zlekceważyć. Pojawia się A.W. demoluje mi łóżko i ogólnie zachowuje się wrednie. Zaczyna opowiadać gdzie on to nie był i co nie robił i mówi, że ma centrum mocy. Pokazuje mu przedmiot nad łóżkiem i mówię, żeby spadał bo jak widzi ja mam swój sztandar. Rura mu mięknie, chytre oczka zaczynają biegać, widzę w nich zawiść, chęć zdyskredytowania tego, ale uświadamia sobie, że to niemożliwe. W związku z tym mówi, że powinniśmy współpracować i nawzajem się szanować. Widząc, że mu nie ufam mówi, że złoży przysięgę na mój sztandar tylko żebym go gdzieś tam przyniósł. Wybucham śmiechem mówiąc: psie jeśli chcesz dostąpić zaszczytu złożenia przysięgi na ten sztandar to klękaj tu i uczyń to tu i teraz. Obaj wiemy, że jest on potężniejszy i czystszy od tego który ty w swej pysze wyłudziłeś kierując się niegodziwymi intencjami i tylko dlatego to zaproponowałeś. AW próbuje się tłumaczyć ile poświęceń i trudów kosztowało go zdobycie swojego sztandaru więc liczył na władzę i prestiż jaki przez to osiągnie, liczył na to, że zostanie tu bosem więc kiedy zobaczył, że jestem strażnikiem sztandaru potężniejszego sztandaru to nerwy mu puściły. Odpowiadam, że nie tylko on poniósł wyrzeczenia, Wojtek przez trzy miesiące wędrował przez lasy Birmy mówiąc nawiązując do poprzedniego snu. A mój sztandar jest sztandarem samoobrony, przybył tu by chronić ubogich, ten sztandar to stalowa pięść chroniąca serce pełne dobroci.
W kolejnym śnie stałem z jakąś kobietą w pomieszczeniu w którym wznosiły się dwie czarne kryształowe płyty. Była to sala prawdy. Objaśniałem jej jak to działa; te kryształy reagowały na myśli i emocje osób zbliżających się do ścian. Jeśli ich emocje były czyste wolne od fałszu i negatywności, kryształy zaczynały jaśnieć emanując czystym, jasnym, przyjaznym światłem. Kiedy jednak w umysłach zbliżających się ludzi pojawiały się wyrachowanie, egoizm, fałsz, ściany ciemniały i stawały się niebezpieczne. Jeśli taka osoba nie wycofała się ginęła. Tłumaczyłem, że poddanie się próbie jest kwestią wyboru nikt do niej nikogo nie mógł zmusić jeśli jednak ktoś zły chciał do końca trwać w swoim kłamstwie i uporze sam ponosił odpowiedzialność za efekty tego. Bolałem przy tym, że tak wielu ludzi ma w sobie tyle zła zakłamania i buty, że do końca wierzą iż uda im się oszukać ściany prawdy.
Kolejny sen do którego zaprowadziła mnie kobieta z pomieszczenia kryształów prawdy to była jakby alternatywna wersja wydarzeń z przeszłości. W tej wersji po skończeniu szkoły nie urwały się kontakty z między nami, tylko cały czas tylko cały czas podtrzymywaliśmy je trzymając się razem i nawzajem sobie pomagaliśmy skutkiem czego wiodło nam się znacznie lepiej niż teraz.
Piękny słoneczny dzień, na podwórku u sąsiada wszyscy bawią się w lewitację. Każdy ma grubą kolorową nić, która się przywiązuje i mówi patrzcie lewituję. W radosnym nastroju chwytam leżącą brązowa nić przywiązuję się do siatki, odchylam się do tył i mówię ja też lewituję. Obok mnie jest ładna dziewczyna, której nie znam i lewitujemy razem jest bardzo fajnie. Coś mi w tym nie pasuje więc mówię sobie to sen ja śnie i uświadamiam sobie, że to sen. Mimo tego, że wiem iż śnię niewiele mogę zmienić. Po kilku próbach wpłynięcia na sen rezygnuję i po chwili tracę świadomość tego, że śnię. W kolejnym śnie jestem na jakiejś budowie w latach siedemdziesiątych, nastrój i sceny przypominają filmy Barei. Wysoko na stalowej linie wisi barak, w środku robotnicy w kufajkach gardłują, że nie mogą zejść bo dźwig gdzieś się zapodział na dole brygadzista z jakimś gościem rozważają czy jest szansa aby tamci zeszli przy sprzyjających okolicznościach i śmiejąc się dochodzą do wniosku, że nie mają prawa. W następnej scenie jest rano i mam jechać do pracy, ma mnie tam podrzucić gość nyską. Oczywiście to luzak strasznie się guzdrze i panuje ogólne zamieszanie tak iż nie jestem pewien czy w końcu zawiezie mnie czy nie a jeśli tak to kiedy. Czekając na gościa robię sobie herbaty na korytarzu, korzystając z grzałki na stole, wtedy jakaś baka robi awanturę, że nikogo nie zapytałem czy mogę użyć grzałki. Potem rozmawiamy z kierowcą przy śniadaniu o przyszłości wiem że nie mogę się zdradzić, że ja żyję w 2002r. Jego wizja przyszłości jest wyidealizowana więc delikatnie próbuję go wyprowadzić z błędu, aby w przyszłości nie był zbyt rozczarowany. Znajduję się po drugiej stronie korytarza tego samego hotelu robotniczego i jem śniadanie. Wychodzi miła dziewczyna pytając czy podrzucimy ja do pracy. Mówię oczywiście i siadamy przy stole. Po śniadaniu siadamy na stole aby jechać. Stół wywala się kilkakrotnie bo jest za dużo osób, ale w końcu ruszamy. Jedziemy nyską, ale jak się okazuje w przeciwnym kierunku niż miało być. Dziewczyna martwi się, że nie zdąży do pracy, pocieszam ją. W jakiś czas potem znajdujemy się na górskiej drodze. Proszę dziewczynę do tańca taniec staje się bardzo zmysłowy i sprawia nam wielką przyjemność. Niestety zjawia się jakiś osiłek z siniakiem na głowie i zaczyna szukać dymu. Dziewczyna martwi się o mnie, uspokajam ją że ten siniak to ja mu zrobiłem i bez trudności i ryzyka jak się nie odwali to zrobię mu jeszcze kilka. Ona ma wątpliwości bo bysiu jest prawie dwa razy taki jak ja, ale wiem że to prawda. W końcu sytuacja osiąga punkt w którym bysio rzuca się na mnie. Robię wyskok zakładam bysiowi nogami klamrę na szyję i wywracam go. Parę razy w ten sposób obalam bysia, aż ma dość, nie jestem jednak zadowolony z techniki i kiedy kombinuję nad kolejnym uderzeniem budzę się. Kolejne sny (jak to u mnie sny nad ranem) były zupełnie innego typu. Byłem w jakiejś złoto żółtej przestrzeni i giąłem siła woli złote kapsle. Kiedy kończyłem z drugim uświadomiłem sobie, że śnię i doszedłem do wniosku, że przecież po tych złotych kapslach zawsze mogę rozpoznać że śnie. Zacząłem się skupiać na tym aby to zapamiętać. Później zacząłem oczyszczać przestrzeń senną i pracować z umysłem. W pewnym momencie doszedłem do osnowy snu i zrozumiałem że nie zwiększę klarowności dopóki się przez nią nie przebiję. Wiedziałem, że nie mogę do tego celu użyć ognia ponieważ wtedy wszystko mogło stanąć w płomieniach, albo osnowa snu zacznie się pruć co mogło mieć różne niedobre konsekwencje. Nie mogłem też zwyczajnie przebić się i ryzykować sprucia osnowy. Zacząłem się zastanawiać jak w takim razie mam się przez nią przebić. W końcu wpadła mi do głowy genialna myśl użycie antyognia. Ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiłem postanowiłem działać delikatnie. Wypuściłem wiązkę antyognia i osnowa zwyczajnie przestała istnieć w miejscu gdzie się z nim zetknęła przy czym wokół pozostawała nie naruszona. Uradowany tym odkryciem jak i wrażeniami klarowności związanymi z kontaktem z przestrzenią zewnętrzną postanowiłem skupić się na zapamiętaniu tej metody co jak widać udało mi się;-)))