Dzisiaj miałem bardzo zabawny sen. Kupiłem w nim w gminie dom w górach, do zakupu przekonała mnie urzędniczka. Wpłaciłem 20tys zł i dom był mój. Urzędniczka pokazała mi dom na szczycie odległej góry, podała jego numer i powiedziała, że klucz dostanę od nauczycielki z tej osady. Aby się tam dostać musiałem pójść pod górę obwodnicą. Kiedy doszedłem do podnóża obwodnicy zaczął wiać lekki wiaterek, ponieważ w rękach miałem cos płaskiego i dużego uniosłem się i zacząłem szybować w poprzek drogi nie kontrolując lotu co było niebezpieczne, jednak samochody zatrzymywały się i bez problemów wylądowałem po drugiej stronie drogi. W związku z zaistniałą sytuacją postanowiłem odpocząć. Zauważyłem zaparkowany w krzakach samochód więc wsiadłem na tylne siedzenie aby się zdrzemnąć. Chwile potem nieopodal zatrzymał się mercedes z którego wysiadła parka młodych ludzi i ruszyli w stronę tych zarośli. Kiedy mnie zobaczyli nieco się speszyli a panienka zaczęła do mnie zagadywać w sposób w jaki miastowi wyobrażają sobie, że należy się zwracać do gospodarza. Postanowiłem udawać tego za kogo mnie wzięli, jako że wyglądałem jak gospodarz w starym słomianym kapeluszu, koszuli w czerwoną kratę i roboczych spodniach. Odpowiadałem udając gwarę, tłumacząc, że w naszych okolicach nie produkuje się cacek z wikliny tylko rzeczy użytkowe jak miotły, na pytanie jak traktory zawracają na takich wąskich polach odpowiedziałem, że nasze małe działki uprawia się ręcznie co najwyżej końmi a nie traktorami itp. Zauważyłem, że dziewczyna do której jak na gospodarza przystało zwracałem się per „panienko” ma akcent wskazujący, że pochodzi z Sądecczyzny i dziwiła mnie jej kompletna ignorancja w kwestiach rolniczych. Po chwili takiej rozmowy jej chłopak powiedział, że jadą teraz na obwodnicę co było mi po drodze więc zabrałem się z nimi. W samochodzie przestałem udawać gwarę i zapytałem go czy jest Buddystą ponieważ zauważyłem u niego na nadgarstku zwiniętą malę i kilka sznureczków. On zaczął coś mętnie tłumaczyć o jakimś wujku marynarzu i jakiś aspektach ochronnych więc dałem spokój. Na pytanie skąd są również otrzymałem jakiś mętny wywód, który zdawał się sugerować, że gdzieś z południa. Kiedy wjechaliśmy na serpentynę zobaczyłem pelętających się tu i ówdzie rycerzy w zbrojach, ale nie zdziwiło mnie to ponieważ po prawej stronie drogi rozciągał się olbrzymi cmentarz. Może cmentarz nie za bardzo oddaje to co tam było w istocie bo była to olbrzymia nekropolia, z kaplicami parkami zamkami i wieloma innymi rzeczami. Było to jakieś specjalne tajemnicze miejsce czasami pojawiające się w moich snach. Dlatego pomyślałem, że turnieje rycerskie w takim miejscu to nic niezwykłego. W pewnym momencie panienka krzyknęła, że widzi wspaniałe drzewa. Spojrzałem w tym kierunku i faktycznie w parku przed czymś co wyglądało na klasztor dostrzegłem niesamowite monumentalne drzewa znane z moich snów. Pomyślałem zupełnie jak drzewa z moich snów, a jednak coś takiego może istnieć naprawdę. Jechaliśmy jeszcze długo wzdłuż granicy tej nekropolii, aż znużeni zatrzymaliśmy się by zwiedzić jakąś katedrę. Tu rozdzieliłem się z moimi towarzyszami podróży gdyż wpadłem na pomysł, że prędzej przejdę idąc w poprzek tej nekropolii niż ja objeżdżając. Zastanawiałem się jak to możliwe aby mogła istnieć tak gigantyczna nekropolia, uświadomiłem sobie, że jest to tajemnicze miejsce w którym od wieków każdy chce być pochowany. Za katedrom przy grobach spotkałem znajomą, której w pierwszym momencie nie poznałem, ale za to ona mnie poznała więc musiałem chwilę z nią porozmawiać by w końcu zacząć przedzierać się w poprzek przez tę nekropolię. Trwało to chwilę w końcu jednak przebyłem ostatnie ogrodzenie i znalazłem się na górskiej łące pod lasem, który oddzielał nekropolię od reszty świata. Ruszyłem w kierunku osady, która leżała na sąsiednim wzgórzu i kiedy wyszedłem na szczyt zobaczyłem zapierający dech widok znany mi tylko ze snów. Stałem na szczycie góry a u moich stóp rozciągał się nieziemsko piękny widok z przełomami jakiejś rzeki, która z tej wysokości wyglądała jak tasiemka. Przez chwilę podziwiałem to wspaniałe zjawisko, później pomyślałem, że kupiłem dom w miejscu wymarzonym w snach i ruszyłem do osady. Kiedy wszedłem do osady rozejrzałem się wokół i stwierdziłem, że istotnie jest ona bardzo mała kilka domów, mała szkoła z której właśnie wychodziły dzieci. Zastanawiałem się czy nie pójść od razu do nauczycielki po klucz, najpierw jednak postanowiłem się pokręcić po osadzie aby wszyscy mogli mi się przyjrzeć. Obok mojego domku był olbrzymi parterowy budynek – chyba kuźnia wszedłem tam na chwilę, zobaczyłem też milicjanta. W końcu kiedy miałem już iść do nauczycielki uparłem się znaleźć kartkę z gminy, okazało się, że mam pełne kieszenie różnych świstków i resztę snu spędziłem na ich przewalaniu, chociaż muszę przyznać, że parę razy go znalazłem;-)))
Idziemy z Konradem dróżką, koło domu mojej babci. Po prawej stronie jest ściana drzew. Dostrzegam olbrzymią sowę siedzącą na ziemi, kiedy pokazuję ją Konradowi ta wzbija się i leci w górę. Po lewej stronie jest mniejsza sowa, która ma trudności z lataniem. Konrad namawia mnie, abym pojechał z nim do Anglii do pracy. Nie za bardzo podoba mi się ten pomysł, jednak mam jakieś opory przed odrzuceniem propozycji. Pytam czy ma kogoś w Anglii, odpowiada, że ciotkę. Trochę mnie to uspokaja.
Jestem na łące u sąsiada babci. Dostrzegam Leszka leżącego w porzeczkach ze strzelbą. Pada strzał i zostaje draśnięty w obojczyk. Krzyczę, że to ja. Widzę w jego oczach zawziętość i pojmuję, że chce mnie zabić. Strzela raz za razem ja leżę za bruzdą ziemi. Kilka razy zostaję draśnięty, udaje martwego. Mówię komuś o tym, on zapewnia mnie, że to musiał być przypadek. Zapewniam, że nie mógł to być przypadek i opisuję całe zajście.
Jestem w olbrzymim budynku w którym na górze jest jakieś biuro. Wchodzę tam i dostaje jakieś formularze do wypełnienia, ma to coś wspólnego z wizą do Anglii. Pod biurem jest wielu ludzi w tym jacyś znajomi. Po jakimś czasie wracam z wypełnionymi papierami. Spotykam koleżankę ze studiów na parterze rozmawiamy. Papiery gdzieś mi się zawieruszyły, przez chwilę widzę je gdzieś na podłodze zmięte i uwalane sadza, ale nie mogę ich znaleźć. Koleżanka mówi abym się nie przejmował jeśli trzeba wypełni je jeszcze raz. Jestem jej wdzięczny bo mam jakieś problemy z pisaniem. Akcja zmienia się na bardziej sensacyjną. Wjeżdżam do budynku ciężarówką. Samochód uderza o podest i zostajemy z niego wyrzuceni. Wybiegają żołnierze, krzyczę Teroryści ! Robi się zamieszanie tak jak na to liczyłem. Korzystając z niego mam zamiar załatwić sprawę z tymi papierami.
Jestem w jakimś ogrodzie. Jest tam lew i olbrzymi pies. Bez trudu przeskakują siatkę i bawią się robię się ostrożny.
Jestem w domu babci. Przed domem widzę wiele lwów i innych zwierząt. Ktoś zapewnia mnie, że to miłe tresowane zwierzęta i nie ma powodu do obaw. Nie boję się jednak myślę, że lepiej być ostrożnym.
Spotykam sąsiada, który opowiada mi o kłopotach z kanalizacją. Mówi, że robił podkop od jednej do drugiej studzienki, ale wmieszał się UOP i nie może dokończyć. Tłumaczę mu, że te studzienki mają znaczenie strategiczne i są w nich czujniki więc zawsze tak będzie. Proponuję mu aby zaczął kopać od siebie z domu wtedy nikt się nie kapnie. Idziemy do niego do domu. W piwnicy ma skomplikowany system głębokich wykopów. Wspinam się po rusztowaniach aż jestem bardzo wysoko. Zaczynam odczuwać niepokój zwłaszcza, że moje ręce i nogi bardzo się męczą i niemal nie mogę nimi poruszać, zastanawiam się jak tu zejść.