Ej a czesto masz takie sny? To ja dziekuje... :) ja tam wole moje fraktale :PPP, chociaz dzisiaj tez bylo ciekawiej jakies mutanty genetyczne z zmasakrowanymi zoltymi twarzami lazlily po domu, zmarly dziadek umieral na raka w pokoju na 1 pietrze (normalnie jest tam strych, a dziadek umarl na raka normalnie i w szpitalu i to dawno a nie w jakichs bandazach jak mumia i exponujac cierpienie :/) i calosc snu obijala sie w sumie o to zebym przezwyciezyl wstret do widoku ludzi chorych/zarazonych (nie wiem czemu ale w snach kiedys zawsze balem sie czegos co mozna sie zarazic na cale zycie czy cos w tym stylu, typu wiecie, sciany oblepione jakas mazia po potworze czy obcych i sie tego dotknelo i pol snu chodzisz ze swiadomoscia ze jestes zarazony i umrzesz heh ;>, albo ze oko wypadlo i swiadomosc ze juz nigdy nie bedziesz mial drugiego, cos po prostu takeigo, ze staje sie cos nieodwracalnego i przykrego) ale dzisiaj ze wzgledu na duzy wspolczynnik swiadomosci dosc latwo udalo mi sie przemoc to i normalnie pier*ac te glupie uczucie strachu chwycic dziadka za reke i przekazac kilka cieplych snow z czego sie bardzo ciesze :) pewnie gdyby nie to to wogole sajgon by byl i przeszloby w koszmar, chociaz i tak juz z tymi zoltymi mutantami nie bylo przyjemnie, ale potem jak probowalem zwizualizowac sobie 20 metrow preta zelaznego zeby zrobic antene na krotkie i podpiac do radiostacji coby ze starym pogadac (nie smiac sie :PPP, lubie starego, jest krotkowfalowcem a obecnie siedze kilkaset kilometrow od niego wiec powstanie tego motywu jest jak najbardziej uzasadnione :D) to zupelnie byl kabaret, nie chcialo sie ladnie wizualizowac, "dziury" byly, potem sie zmienilo w pret z drewna :) (od razu sobie kolorowalem ten metal i koloystyka przypomniala mi kolorowanie jakichs drewnianych desek co gdzis widzialemi widocznie podswiadomosc musiala to jakos skojarzyc) ot nameczylem sie troche zeby to troche zrobic a potem wyszlo ze 20 metrow nie wyrobie jak ledwo trzymalem jakies 7 metrow w swiadomosci a zeby miec dluzsze trzeba bylo spojrzec w inna stone :D. No teraz ja kto przypomne to bylo po prostu smieszne :]]], tak to jest jak sie troche swiadomosci odzyska zeby wiedziec ze da sie wizualizowac ale nie na tyle zeby wyrwac sie z fabuly eh :>. Ktos ma jakies doswiadczenia z tymi polswiadomymi snami? Tzn jakos da sie latwo to przekrecic na pelniswiadome?
No ale przy Twoich snach to wszsytko wysiada :DDD Pozdrowienia
dzis w nocy po obudzeniu sie robilem 9oczyszczajacych oddechow, potem wizualizacje kolorow (metoda Smoka!), przedtem przed snem praktyke stapiania sie z 'wyzszym wymiarem' - cos jak np. modlitwa do chrystusa oraz stopienie sie z nim (czyli guru joga, ale OT), czulem sie ok po praktyce...
ale sam sen:
Jestem w domu. Nagle okazuje sie ze mama ma wbita drzazge w oko, w zrenice. Mam nadzieje ze jest to malo powazne ale przy wyciaganiu drzazga okazuje sie calkiem spora! Po zabiegu z oczu plyna jej lzy oraz krew! Pojawia sie dziadek i proponuje mi by zawiezc mame do W-wy, odrzucam niedorzeczny pomysl - mialbym jechac jego maluchem a do W-wy mam ponad 8h drogi! Zjawia sie chyba pogotowie, mama w koncu laduje w szpitalu, jest pod opieka - rozmawiam z nia przez tel. kom. nawet ja widze, taki specjalny ten tel.:)
Ktos prosi mnie i brata o pomoc. Przenosimy sie nad rzeke - idziemy brzegiem, rzeka ostro wylala z koryta i brodzimy w wodzie. Wezbrala, woda jest metna i duzo jej, wartko plynie - jak na wiosne. Widze ze trzeba zbierac pociete i poukladane - min. metrowe patyki, galezie. Sa to pociete zarastajace przedtem brzeg rzeki krzaki, drzewa. Troche sie obruszam ze ktos nas zawolal do takiej roboty ale gdy okazuje sie ze brzegi oczyscil lokalny 'stukniety swiety', (oddany Bogu, nie jest 'formalnym' duchownym, uwazany za chorego psychicznie...) wlaczam sie do pracy. Okazuje sie ponadto ze to praca na jakis szczytny cel! Zbieram wiec z bratem pociete galezie, jakas kobieta pokazuje mi ze zeby je wrzucac do plastikowej, bialej beczki.
Potem jestem znow nad rzeka, tym razem z dziadkiem na rybach. Rzeka ta sama ale w innym miejscu. Łazimy troche, nie lapiemy. W koncu stajemy w jednym miejscu - dziadek podaje mi swoja wedke chce zebym zarzucil, co tez robie. W tym samym momencie zauwazam na drugiej stronie uciekajacych mezczyzn- wedkarzy. Wieja przed grupka odzianych na czarno postawnych mezczyzn, ktorzy ich nie lapia, a ida do nas, zaraz przejda na nasza strone - wtedy przypominam sobie ze juz ze 2 lata nie jezdze na ryby i nie mam ze soba karty wedkarskiej, a faceci to chyba kontrolerzy. Mowie o co chodzi dziadkowi - pokazuje mi rower na ktory wsiadam i odjezdzam razem z wedka - 'just in time':) Troche jezdze rowerem - jest to fajny BMX, przyjemna jazda. Za chwile jednak zostawiam rower i wracam zobaczyc co sie dzieje. Mezczyzni, bruneci ubrani na czarno stoja obok dziadka, ich szef wychodzi mi naprzeciw i rozkazuje mi: 'KONIEC ZABAWY IDZIESZ Z NAMI!' Odmawiam pare razy i za kazdym razem widze rosnaca wscieklosc i demonicznosc faceta, az rozpoznaje go jako Szatana:) Jestem stanowczy, nie mam zamiaru sie ich sluchac - chca wykorzystac to ze lapalem ryby bez karty, jednak wali mnie to co chca, czy mysla. Ich szef nawet chcial mnie wsciekly zlapac za ucho jak dziecko i zabrac ze soba, jednak nie moze tego zrobic bo mu nie pozwalam, nie wpadam w gniew czy strach, jestem spokojny.
Ok. Cala akcja przenosi sie razem z nami do pokoju w domu. Zauwazam ze na stolach stoi duzo jedzenia, jest duzo osob z mojej rodziny - jakies swieto? - zastanawiam sie. Sa tez mezczyzni-demony oraz ich master. Zauwazam ze zzarli prawie cale jedzonko ze stolu o czym glosno mowie w stylu: 'Ja p*** s*** zzarli jedzenie nie dla nich, patrzcie...!':) Przegieli... Jestem obserwatorem - pojawia sie chlopak, prawie moj rowiesnik ale o wiele lepiej zbudowany ode mnie. W reku trzyma ok metrowy kij palke (teraz sie skapnalem ze trzymal kij taki jakie zbieralismy nad rzeka). Po kolei spuszcza lanie kazdemu z demonow, niektorzy dostaja nawet 2gi raz! Master Szatan opuszcza razem z nim pokoj. Ide za nimi - tez jestem potrzebny. Widze jak polnagi Szatan podciaga sie na drazku - jest naprawde silny i 'wypasiony', rzezba miesni jego plecow i klaty robi wrazenie! Mimo jego mocy nie boje sie go. Prowadze go do szafki pod sciana. Stoi na niej lustro oraz drewniane pudelko (wielkosci grubego tomu). Na pudelku stoi obrzydliwa zywa glowa innego demona pozbawionego ciala - sama glowa. Jest to jakby skrzyzowanie swinskiego lba z facjata lucyfera...:) Prowadze szefa demonow do tego lba, idzie pokornie - nawet nie probuje myslec o walce czy cos mowic. Glowa cos mowi ze odgryzie mu palec i rechocze - widze obrzydliwe zeby - jak dlugie zolte paznokcie-sztylety. Szatan wyciaga palec (ten od pierscienia) - istnie diabelski zakonczony dlugim paznokciem i wklada temu malemu do ust - widze wyraznie jak ten zatapia lewy siekacz w palcu i odgryza go... Obrzydliwe ale patrze. Potem slini kikut, tamuje tamtemu krwawienie, polyka odgryziony kawalek. Prowadze Szefa demonowl na zewnatrz domu - na dworze stoi rowniez rodzina i reszta wyporoszonych demonow. Wyglada to tak jakby sie z nimi zegnali. Master Demonow jest skruszony, prawie placze jak dziecko, mowi cos do mnie ze rozwalilem jego armie. Zal mi go wspolczuje mu ale musi odejsc razem ze swita... Budze sie