Bylem zwierzchnikiem wielkiego kompleksu - jakiejs wielkiej bazy. Kontrolowalem osobiscie wielkie pomieszczenia - jakby bardzo wielkie, potezne elewatory. Nie bylo tam nic oprocz przestrzeni wiec latalem w srodku, czasem pojawial sie przy gorze jakis intruz ktorego z latwoscia likwidowalem - mialem rozne moce - np. anihilacji:) Podobnie postepowalem ze swoimi ludzmi - najbardziej niesubordynowani, i niereformowalni rowniez byli przeze mnie zdecydowanie i szybko 'usuwani'. Wiedzialem ze nie ma miejsca na zal czy sentymenty. Czulem sie przez to jak Darth Vader, to co robilem wzbudzalo strach i respekt moich ludzi, jednak wiedzialem ze mi ufaja i doceniaja moje starania Podczas sprawdzania bazy spotkalem dwoch listonoszow - zauwazylem iz zebralo sie naprawde duzo listow ktore powinny zostac juz dawno wyslane! Okazalo sie ze nie ida wiadomosci min o wyplatach dla moich ludzi - nazbieralo sie tego 2 wielkie plecaki. Ze wzgledu na wage sprawy postanowilem zalatwic ja osobiscie - zamienilem sie z jednym z listonoszow rolami i wzialem od niego sprzet (plecak i rower:). Wyruszylismy od razu z drugim w droge by zalatwic sprawe. By go zdopingowac - puscilem go przodem, byla brzydka pogoda, deszcz ale w koncu dojechalismy do jakiegos miasta. Zatrzymalismy sie na rynku. Pogoda byla juz ok, powrocilem do 'swojej' postaci a listonosz okazal sie czarna kobieta - wzbudzilo to zainteresowanie ludzi, chyba jakichs dziennikarzy. Dalem jej wolna reke bo wiedzialem ze wie co robic, mowic - by osiagnac oplacalne dla nas skutki. Stalem na rynku ubrany w czarny plaszcz, jak czarownik albo Darth Vader:) Obserwujac zachowanie kobiety uswiadomilem sobie duzy spokoj, sile i swoja moc. Podeszlo do mnie 2 dziadkow - zapytali mnie albo stwierdzili dlaczego wlasciwie jestem po zlej stronie, nie tej co trzeba. Nie odpowiedzialem im, wcale tego nie chcieli. Zreszta nie bylo tu nic do tlumaczenia. Stalismy razem w trojke - ja moc ciemnosci i oni...
Co do snu - rozumiem co nieco ale nie potraie tego logicznie wyrazic:)
Dzien 64 kursu - dzienik snu zapelniam coraz ciekawszymi snami:)
sen 01 - Jestem w pietrowym budynku. Pod postaciami znanych mi osob kryje sie szatan. Stawka - najwyzsza! Pierwsza potyczka - biegne na najwyzsze pietro budynku by wykonac jakies czynnosci - jestem szybszy i zyskuje przewage. Potem pojawia sie znajmy z pracy - opetany przedstawiciel szatana:) Chce mnie wywiesc w pole - w bezposrednim starciu nie ma szans - wiec chce mnie zaprowadzic w pulapke - bede tam oslabiony. Wiem o tym - przejrzalem jego podstep ale mimo zagrozenia ide w ten rejon budynku. Ok zjawia sie potezny przeciwnik, zadaje mi kilkanascie ciosow ktorych wcale nie unikam - stoje nieporuszony, czysty spokoj! - gdy wbija mi w rece jakies metalowe kolce, atakuje jakas energia! Pozwalam mu nawet wykonac dodatkowe czynnosci rytualne ktore go wzmocnia a mnie postawia na gorszej pozycji. Mimo to odpieram te ataki bez problemu, choc mam swiadomosc iz jedna pomylka moze mnie duzo kosztowac. Co ciekawe - w najwiekszym ferworze walki jestem 'krystalicznie spokojny' - nie ma miejsca na emocje, myslenie, planowanie - jest samo dzialanie adekwatne a wrecz optymalne... Jestem dobry w te klocki - czuje ze zwyciestwo jest tylko kwestia czasu. Zjawia sie moj brat - wznawiam walke i ucze go jak walczyc. Potem zjawia sie moja matka - ja tez naucze jak walczyc. Mowie jej co ma robic, pare razy nawet krzycze gdy widze ze sie boi - by wykonala odpowiednie czynnosci.
Czuje ze zbliza sie walka wieczoru (nocy:) - do mojego przeciwnika dolaczaja 2 potezne postacie - kobieta i mezczyzna ok 50-tki. To nie przelewki wiec w mym reku pojawia sie moja 'bron mocy' - siekiera. (we snie z siekiera w reku w walce wrecz jestem niepokonany:) 'Szybkosc, sila, perfekcja ciosow' - przeciwnicy nie maja zadnych szans, mimo iz jestem na terenie ktory mnie oslabia i przeciwnicy wykonali rytualy. Jeden zaczyna juz powoli wycofywac sie po schodach... wygrana jest kwestia czasu. Nagle przestaje walczyc - by koncze siekierezade. Wtedy dzieje sie cos czego nie spodziewaja sie moi przeciwnicy, (jesli chodzi o mnie dzialam bez udzialu mysli) Znika moje cialo, pozostaje zas sama swiadomosc przebywajaca w roznych miejscach naraz, nie zabijam wrogow a integruje ich w sobie, absorbuje:) Czuje ich zdziwienie, nie zabilem ich! Budzac sie slysze glos ktory po angielsku cos mowi o swietle, czuje 'mrowienie' w calym ciele...
Zapisuje sen i okazuje sie ze nie jestem w stanie nawet wyobrazic sobie rzeczy ktore robilem:) - sterowania energia, atakow, blokow, skad znalem rytualy, symbolike i znaczenie przedmiotow, czynnosci:) Siadam na podlodze by zajac sie redreamingiem - przywoluje postacie 'wrogow po recyclingu' i pytam sie dlaczego mnie atakowali? - boja sie mnie, dlatego... Klade sie spac, jeden z kolejnych snow to fajne LD, z ktorego sie ciesze!