znowu tu wroce... teraz czas sie uwolnic i zalozyc wlasne gniazdo...
Pytacie mnie dlaczego jestem szaleńcem? Stało się tak:
Pewnego dnia, na długo przed narodzinami rozlicznych bogów, ocknąłem się z głębokiego snu i zobaczyłem, że okradziono mnie z masek - z siedmiu masek, które sam ulepiłem i nosiłem przez siedem moich istnień.
Z odsłoniętą twarzą wybiegłem na zatłoczone ulice, krzyczeć: Złodzieje, złodzieje, przeklęci złodzieje!". Mężczyźni i kobiety kpili ze mnie, niektórzy, w popłochu kryli się przede mną po domach. Kiedy dobiegłem do rynku, jakiś młodzian stojący na tarasie zawołał: To szaleniec!".
Podniosem wzrok, by mu się przyjrzeć. Wtedy słońce pocałowało mnie po raz pierwszy w obnażoną twarz. Po raz pierwszy poczułem pocałunek słońca na mojej nagiej twarzy. Dusza moja zapałała miłością do słońca, nie chciałem już więcej masek. Jak nawiedzony wykrzyknąłem: Błogosławieni, błogosławieni niechaj będą złodzieje moich masek!".
Tak oto stałem się szaleńcem. A w szaleństwie moim odnalazłem zarazem i wolność i bezpieczeństwo. Wolność samotności i bezpieczeństwo niezrozumienia. Bowiem ci, którzy nas rozumieją, biorą w niewolę część nas samych. Jednak nie będę zbyt chełpił się moim bezpieczeństwem.
W więzieniu nawet złodziej nie musi obawiać się innego złodzieja.
Żył sobie kiedyś Bigot. Był to człek niewysoki i dość szpetny, który wierzył głęboko, że to jaki jest wspaniały, było efektem boskiego oddziaływania. Pewnego razu, gdy siedział przed domem i rozmyślał nad swoją dobrocią, podszedł do niego rosły, barczysty opryszek i oznajmił: "Jestem złodziejem". Bigot najpierw się zezłościł, potem zdziwił, w końcu zaczął prawić mu morały. Ale złodziej zamierzał wykorzystać jego próżność. - Wprawdzie jesteś za mały na dobrego złodzieja, lecz mógłbym uczynić z ciebie najszybszego biegacza na świecie - przekonywał dewota z zapałem. Tak wspaniałe były pochwały, którymi obsypywał go złodziej, że w końcu pobożniś coraz przychylniej odnosił się do całego planu i jego pazerność rozbudziła nową ambicję: zapragnął zostać biegaczem i skoczkiem, jakiego świat dotąd nie widział. Złodziej składał mu codziennie wizyty i z każdym dniem biegali coraz szybciej i skakali coraz wyżej. W końcu pochwały trenera tak zawróciły bigotowi w głowie, że postanowił towarzyszyć złodziejowi przy najbliższym włamaniu. Przesadzili mur sułtańskiego pałacu, szczęśliwie umknęli pogoni strażników, wspięli się na wysoką wieżę i zeskoczyli na dach sali audiencyjnej. W środku było całkiem ciemno, tylko nad tronem połyskiwał piękny, wielki rubin. Lecz w chwili, gdy już go mieli chwycić, poczuli na barkach żelazny uchwyt strażników. W sali zapalono lampy i wtedy ujrzeli, że jest ona pełna ludzi. - Co tu robisz? - spytał sułtan rabusia. - Wasza Wysokość! - odparł złodziej. - Jeśli sobie przypominasz, kilka miesięcy temu złapano mnie na gorącym uczynku. Lecz zwrócono mi wolność, gdyż powiedziałem, że stałem się złodziejem na skutek podłego traktowania w młodości i że nawet najbardziej pobożny człowiek może zacząć kraść. Raczyłeś mnie wypuścić, panie, pod jednym warunkiem: że z uczciwego człowieka uczynię złodzieja i go tutaj sprowadzę. Prosiłem szambelana dworu, by w sali było całkiem ciemno, ponieważ chciałem, by w odpowiednim momencie wszyscy zobaczyli, jak ten uczciwy człowiek zamierza ukraść twój rubin. Spełniłem obietnicę. - To niezwykłe! - zawołał sułtan. - Złodziej jest na tyle uczciwy, by dotrzymać danego słowa, a człowiek pobożny okazuje się na tyle nieuczciwy, by stać się złodziejem!