Piękny zielony las, przyjemny tajemniczy nastrój, ktoś śpiewa przejmującym głosem piękną szamańską pieśń. Idę za tym głosem. W ręku trzymam walcowatą grzechotkę wirującą w rytm pieśni. Jednak ona nie grzechocze tylko utrwala pieśń. Żałuję, że nie utrwaliłem wcześniejszych pieśni. Rytuał trwa nadal lecz przeniósł się na skraj parku przy wiejskim dworze, który pamiętam z dzieciństwa. Wyczuwam zaniepokojenie śpiewających, obawiają się przybycia kruka, jednak nie mogą przerwać ceremonii. Spoglądam w górę na drzewach siedzą sroki, widzę czarne ptaki przypominające kruki, ale wiem, że ten kruk jeszcze nie przybył. W przeciwieństwie do pozostałych nie obawiam się kruka, znam go i z ekscytacją czekam na jego przybycie. Teraz spoglądam z okna dworu wiedząc, że niedługo muszę go opuścić, mimo że bardzo chciałbym tu zostać. Przemierzam korytarze dworu zbierając różne rzeczy, które muszę zabrać. Są to kasety z nagraniami i różne przedmioty mocy. Niektóre z nich są złamane i pozbawione mocy w przygotowaniach do odejścia tych nie biorę, nie ma po co. Idę przez park, dostrzegam różnice między tym co widzę a tym co pamiętam jestem zdziwiony. Na skraju parku czekają na mnie ci z którymi mam opuścić to miejsce i dwie dziewczyny, które musimy stąd zabrać. Te dziewczyny mają wrodzoną moc która musimy ukształtować. Chciałbym zostać tu jeszcze jeden dzień, ale wszyscy chcą już ruszać. Zostawiam wszystkich na chwilę ruszam nad staw, spotykam człowieka przygotowującego konie do pracy, mijam go wchodząc do jego domu. W szafce znajduję różdżkę, kiedy mam ją wziąć, zatrzymuję się. Tu mieszkają moi przyjaciele, którzy już mnie nie pamiętają, zostawiam różdżkę aby ich chroniła. Ruszamy w drogę, kiedy jesteśmy już daleko, okazuje się, że zostało tam jeszcze coś po co ktoś musi wrócić. Z radością zgłaszam się na ochotnika. Mama ma mnie tam podrzucić, ale wiezie mnie okrężną drogą abym zobaczył zmiany. Mijamy zakłady drzewne, potem cmentarz z grobowcami sąsiadów i zatrzymujemy się na czeskiej stacji benzynowej. Nikt mnie tu nie zna.
Jesteśmy nad rzeką jest piękny pogodny dzień. Dagmara łowi ryby, ja wdrapuję się na filar mostu, Boguś kręci się po brzegu. W pewnym momencie Dagmara zdejmuje sweter, okazuje się, że na jej szyi siedzi zwinięty wąż. Atakuje z szybkością kobry, Dagmara wywraca się trzymając się za szyję. Wąż ześlizguje się na piasek. Przypomina psa. Ma brązową sierść, kilka nóżek i długą szyję, porusza się szybko wężowymi ruchami. Nie mogę ruszyć się z filaru bo jest tuż koło mnie, krzyczę do Bogusia aby zastrzelił go szybko zanim nas pogryzie. Boguś przymierza się z dubeltówki, ale robi to wyjątkowo niemrawo. Na szczęście wąż gdzieś sobie poszedł. Mówię, że słyszałem o takich wężach żyją w Amazonii i są wyjątkowo niebezpieczne. Mój wzrok pada na dziwnego małego pieska przy drodze wygląda tak jak tamten wąż. Widząc da rzędy zębów upewniam się że to faktycznie taka sama bestia więc wiejemy.