Idę sobie poboczem drogi przez małą miejscowość. Jestem ubrany w czarny płaszcz z kapturem, który zasłania moją twarz, do tego mam skórzane rękawice i wysokie buty - wiem, że dotarłem tu w jakiś dziwny kombinowany sposób i mam tu odszukać jakąś kobietę. Znam doskonale ta miejscowość, ale wiem, że nikt mnie tu nie rozpozna bo bardzo dawno mnie tu nie było. Spotykam jakąś kobietę z dzieckiem, która idzie w tym samym kierunku oczywiście nie rozpoznaje mnie więc zaczynam z nią rozmowę. Rozmawiamy najpierw o tym, że spodziewałem się, że pobocze drogi będzie tu w lepszym stanie a później dyskretnie zaczynam ją sondować odnośnie tej kobiety po która przybyłem. Rozmawiając dochodzimy do rozgałęzienia dróg przy stawie. Ponieważ mam jeszcze dużo czasu skręcam dróżka do parku, żeby tam pospacerować. Przed parkiem jest stadion gdzie jest dużo dzieci i młodzieży odbywa się jakaś ważna impreza, poza tym wszystko jest opustoszałe. Idę przez park, widzę piękne olbrzymie szyszki i kiedy zastanawiam się czy nie wziąć jednej na pamiątkę pojawia się grupa młodych ludzi w różnym wieku. Tez szukają czegoś w parku może kani, których jest tam dużo szczególnie pod woda w potoku i patrzą na mnie wilkiem obawiając się, że ja tez szukam kani. Zaczynam z nimi rozmawiać. Znam ich mimo iż oni mnie nie poznają jest spoko są mili, wchodzimy do jakiegoś pokoju i najstarszy z nich zaczyna opowiadać mi o okolicy. Stopniowo wynika, że jednak mnie rozpoznał wspomina tez moją ostatnia wizytę. Wyjaśniam mu cel mojego pobytu tutaj i mówię, że jeśli sytuacja wygląda tak jak opowiada będę musiał wrócić tu oficjalnie zaczynam wypytywać go o szczegóły. Opowiada mi, że problemem jest pęknięcie, które zagraża całej okolicy. Wyglądam przez okno aby je zobaczyć i widzę rozdarte pagórki mój rozmówca wskazuje mi inny kierunek i widzę tam szczelinę pełną wody biegnącą środkiem doliny. Opowiada mi o człowieku, który próbuje z tym walczyć. Pytam o swój zamek a on opowiada mi, że ten człowiek wzmocnił grunt aby zamek się nie zapadł patrzę we wskazaną stronę widzę olbrzymi szary zamek otoczony murami i wieżyczkami jego odbicia wypełniają cale niebo mówię więc, że musze mu się przyjrzeć bez tych odbić, patrzę przez inne okno widząc zamek pod innym kątem nie za bardzo mogę zorientować się w kierunkach bo do zamku dobudowano nowoczesny pawilon i okolica się zmieniła. Rozmówca wyjaśnia, że ów człowiek zabiega o fundusze w czechach i w tym celu wybudował ten szpital przy zamku. Zastanawiam się jak mógłbym się niepostrzeżenie wkręcić do pracy przy zamku aby go uratować, mógłbym to zrobić używając magii, ale ponieważ czasy się zmieniły nie za bardzo mógłbym robić to otwarcie zwłaszcza w obliczu nowych ludzi jak ten gość o którym mówi mój rozmówca. Wymyślamy, że powołam się na czechów wówczas on zatrudni mnie nie zadając pytań i będę mógł się tym dyskretnie zająć i najlepiej abym zrobił to incognito. Co prawda niektórzy starzy ludzie oczywiście mnie rozpoznają, ale nikt nie puści pary kim jestem. Po tym ustaleniu ubieram z powrotem mój płaszcz i zbieram się do drogi chociaż nie chce mi się bo jestem zmęczony i w tedy budzę się. Sen był niesamowicie wyrazisty i miał bardzo specyficzną atmosferę, przez cały czas towarzyszyło mi dziwne odczucie dotyczące mojej tożsamości i tego co się w nim dzieje. Z jednej strony miałem swoją zwykłą dzienną tożsamość pamiętałem swoja przeszłość z jawy, widziałem kim jestem i wszystko z drugiej strony nakładała się na nia inna tożsamość zlewająca się z nią, której ta zwykła była jakby kontynuacją z przeszłości w tym śnie to było zupelnie naturalne i oczywiste, podobnie jak to, że nalezy ona do przeszlości. Według tej drugiej tożsamości cała okolica z tego snu, kiedyś w odległej przeszlości była moją własnością i to, że tak się wyrażę po samą osnowę rzeczywistości i na tym poziomie nic się nie zmieniło mimo zewnętrznych uwarunkowań, przez to starzy ludzie w sensie ludzi związanych z tym miejscem od zarania mogli mnie rozpoznać podobnie jak ja ich, nie chcialem jednak aby mnie rozpoznali bo w pewnym sensie opuściłem ich i wstydziłem się tego mimo iż oni pogodzili się z tym i nie mieli mi tego za złe. Nasze relacje w tym świecie były dośc złożone. Wiem co wywołalo ten sen, mimo to znaczenie tego snu, jak i innych z tego cyklu nie jest dla mnie jasne. Sny z tego cyklu pojawiają się u mnie od conajmniej dziesięciu lat poczatkowo było to tak jakby ktoś opowiadal mi jakąś historię i po kilku latach ułozyły się one w całość i pojawiło się senne przeświadczenie, że to moja historia i od tamtego czasu w tego typu snach pojawia się ta druga tożsamość, nakładając się na senne tożsamości w tego typu snach. Tym razem było to o tyle dziwne, że moja senna tożsamość praktycznie była tożsamością z jawy i to na nią nalozyła się ta powracająca w snach tożsamość, tak jakbym oprócz mojej zwyczajnej tozsamości uksztaltowanej w tym życiu miał tez inna znacznie głebszą i starszą, której ta zwyczajna jest tylko malutkim wycineczkiem stworzonym sztucznie poprzez narzucone sobie ograniczenia. W każdym razie jest to niesamowite i strasznie realistyczne w tych snach tak, jakby w nich umysł uchylał się na inną głębszą rzeczywistość o dużej sile oddziaływania stąd trudności w zajarzenu o co w tym wszystkim chodzi. Najciekawsze jest to, że tego typu sny bardzo mocno wpływają na moje funkcjonowanie na jawie, napelniają mnie niezywkłym spokojem, siłą która sprawia że patrzę na wszystko co się dzieje ze spokojem pewnym dystansem i wyrozumiałością, mają w sobie coś z uzdrawiających snów i czuję się w nich tak jakbym odnajdywał swoje miejsce, to chyba najlepsze określenie;-) Mają one tez coś z głebokiej medytacji, podobne efekty i odczucia tylko, że w przeciwieństwie do medytacji gdzie to medytujący jakby podąża do źrodla spokoju i zrównoważenia to w tych snach jakby to źródło otwierało się samo na mnie.