tomash
wizualizacje kolorow (metoda Smoka!), przedtem przed snem praktyke stapiania
sie z 'wyzszym wymiarem' - cos jak np. modlitwa do chrystusa oraz stopienie
sie z nim (czyli guru joga, ale OT), czulem sie ok po praktyce...
ale sam sen:
Jestem w domu. Nagle okazuje sie ze mama ma wbita drzazge w oko, w zrenice.
Mam nadzieje ze jest to malo powazne ale przy wyciaganiu drzazga okazuje sie
calkiem spora! Po zabiegu z oczu plyna jej lzy oraz krew! Pojawia sie dziadek
i proponuje mi by zawiezc mame do W-wy, odrzucam niedorzeczny pomysl - mialbym
jechac jego maluchem a do W-wy mam ponad 8h drogi! Zjawia sie chyba pogotowie,
mama w koncu laduje w szpitalu, jest pod opieka - rozmawiam z nia przez tel.
kom. nawet ja widze, taki specjalny ten tel.:)
Ktos prosi mnie i brata o pomoc. Przenosimy sie nad rzeke - idziemy brzegiem,
rzeka ostro wylala z koryta i brodzimy w wodzie. Wezbrala, woda jest metna
i duzo jej, wartko plynie - jak na wiosne. Widze ze trzeba zbierac pociete
i poukladane - min. metrowe patyki, galezie. Sa to pociete zarastajace przedtem
brzeg rzeki krzaki, drzewa. Troche sie obruszam ze ktos nas zawolal do takiej
roboty ale gdy okazuje sie ze brzegi oczyscil lokalny 'stukniety swiety',
(oddany Bogu, nie jest 'formalnym' duchownym, uwazany za chorego
psychicznie...) wlaczam sie do pracy. Okazuje sie ponadto ze to praca na
jakis szczytny cel! Zbieram wiec z bratem pociete galezie, jakas kobieta
pokazuje mi ze zeby je wrzucac do plastikowej, bialej beczki.
Potem jestem znow nad rzeka, tym razem z dziadkiem na rybach. Rzeka ta sama
ale w innym miejscu. Łazimy troche, nie lapiemy. W koncu stajemy w jednym
miejscu - dziadek podaje mi swoja wedke chce zebym zarzucil, co tez robie.
W tym samym momencie zauwazam na drugiej stronie uciekajacych mezczyzn-
wedkarzy. Wieja przed grupka odzianych na czarno postawnych mezczyzn,
ktorzy ich nie lapia, a ida do nas, zaraz przejda na nasza strone -
wtedy przypominam sobie ze juz ze 2 lata nie jezdze na ryby i nie mam
ze soba karty wedkarskiej, a
faceci to chyba kontrolerzy. Mowie o co chodzi dziadkowi - pokazuje mi rower
na ktory wsiadam i odjezdzam razem z wedka - 'just in time':) Troche jezdze
rowerem - jest to fajny BMX, przyjemna jazda. Za chwile jednak zostawiam rower
i wracam zobaczyc co sie dzieje. Mezczyzni, bruneci ubrani na czarno stoja
obok dziadka, ich szef wychodzi mi naprzeciw i rozkazuje mi:
'KONIEC ZABAWY IDZIESZ Z NAMI!' Odmawiam pare razy i za kazdym razem widze
rosnaca wscieklosc i demonicznosc faceta, az rozpoznaje go jako Szatana:)
Jestem stanowczy, nie mam zamiaru sie ich sluchac - chca wykorzystac to
ze lapalem ryby bez karty, jednak wali mnie to co chca, czy mysla. Ich szef
nawet chcial mnie wsciekly zlapac za ucho jak dziecko i zabrac ze soba, jednak
nie moze tego zrobic bo mu nie pozwalam, nie wpadam w gniew czy strach,
jestem spokojny.
Ok. Cala akcja przenosi sie razem z nami do pokoju w domu. Zauwazam ze na
stolach stoi duzo jedzenia, jest duzo osob z mojej rodziny - jakies swieto?
- zastanawiam sie. Sa tez mezczyzni-demony oraz ich master. Zauwazam ze
zzarli prawie cale jedzonko ze stolu o czym glosno mowie w stylu:
'Ja p*** s*** zzarli jedzenie nie dla nich, patrzcie...!':) Przegieli...
Jestem obserwatorem - pojawia sie chlopak, prawie moj rowiesnik ale o wiele
lepiej zbudowany ode mnie. W reku trzyma ok metrowy kij palke (teraz sie
skapnalem ze trzymal kij taki jakie zbieralismy nad rzeka). Po kolei spuszcza
lanie kazdemu z demonow, niektorzy dostaja nawet 2gi raz! Master Szatan
opuszcza razem z nim pokoj. Ide za nimi - tez jestem potrzebny. Widze
jak polnagi Szatan podciaga sie na drazku - jest naprawde silny i 'wypasiony',
rzezba miesni jego plecow i klaty robi wrazenie! Mimo jego mocy nie boje
sie go. Prowadze go do szafki pod sciana. Stoi na niej lustro oraz drewniane
pudelko (wielkosci grubego tomu). Na pudelku stoi obrzydliwa zywa glowa
innego demona pozbawionego ciala - sama glowa. Jest to jakby skrzyzowanie
swinskiego lba z facjata lucyfera...:) Prowadze szefa demonow do tego lba,
idzie pokornie - nawet nie probuje myslec o walce czy cos mowic. Glowa
cos mowi ze odgryzie mu palec i rechocze - widze obrzydliwe zeby - jak
dlugie zolte paznokcie-sztylety. Szatan wyciaga palec (ten od pierscienia)
- istnie diabelski zakonczony dlugim paznokciem i wklada temu malemu
do ust - widze wyraznie jak ten zatapia lewy siekacz w palcu i odgryza go...
Obrzydliwe ale patrze. Potem slini kikut, tamuje tamtemu krwawienie,
polyka odgryziony kawalek. Prowadze Szefa demonowl na zewnatrz domu
- na dworze stoi rowniez rodzina i reszta wyporoszonych demonow. Wyglada
to tak jakby sie z nimi zegnali. Master Demonow jest skruszony, prawie
placze jak dziecko, mowi cos do mnie ze rozwalilem jego armie. Zal mi
go wspolczuje mu ale musi odejsc razem ze swita... Budze sie