tobson
6 ubranych elegancko ludzi, w kapeluszach. Przypominaja ludzi Yakuzy.
W rekach trzymaja bron - wielkie spluwy, automatyczne i 4strzalowe, o
kalibrze zdolnym rozerwac czlowieka na pol. Podazaja szybkim,
eneregicznym krokiem w kierunku pobliskich zabudowan. Chca odnalezc
pewnego czlowieka, ktory narazil im sie.
Ten czlowiek jest zly. Jednak swoja zlosc kieruje tylko wobec zlym.
Sam jest zly, ale nie umie zrobic krzywdy dobremu. Choc dobra tez nie
potrafi wyrzadzac. Ale zlo umie wyrzadzic tylko zlym. Narazil sie
mafii, najpierw dla nich pracowal, potem ich oszukal. Chcial ich
jednak jeszcze przekonac do siebie, zabijajac ich najwiekszego wroga,
oni jednak nie potrafili mu wybaczyc. Postanowli go zabic.
Dopadli go. Zaczal uciekac. Na prozno. Zlapali go i bylo slychac tylko
gluchy krzyk... Przerazenie.
Czlowiek ten wiedzial ze go dopadna. Wiedzial co moga mu zrobic. Nie
bal sie, wiedzial ze zawinil. Choc tak naprawde nie umial byc inny,
musial byc taki... Nie bal sie, byl pogodzony. Choc ciagle zadawal
sobie pytanie, czemu on? Czemu akurat on?
Potrafil zachowac spokoj tylko do momemntu, gdy oni wpadli do ciemnego
korytarza. Wtedy nie wytrzymal. Przerazil sie. Wtedy dotarlo do niego
to, co za chwile zacznie sie dziac... Przerazenie i rozpacz. Gorsza
niz przed nadchodzaca smiercia. Bo nim ona miala nadejsc, mialo
nadejsc cos jeszcze...
Yakuza postanowil zemscic sie straszliwie. Kazal jego ludziom,
pozbawic tego czlowieka 35% jego ciala. Na zywca. Zaczeli go obdzierac
ze skory. On caly czas zyl. Wycinali mu kosci. Obdarli go calego. Nigdy
nie zapomne zdartej ze skory twarzy, szyi, i krtani... gdy mowil bylo
widac poruszajace sie chrzastki. Plakal, choc nie mial czym, bo
wylupali mu oczy.
Przygladal sie temu ze mna pewien inny czlowiek. Gdy to zobaczyl,
wyplynely mu oczy. Umarl. Z szoku i przerazenia. Rozpaczy. Tamten
ktos, krzyczal jeszcze by dali mu spokoj... przeciez zabil tego kogos,
zeby mu darowali zycie... ale nie. Smierc sie zblizala nieublagalnie.
Ale smierc mogla byc tu tylko wybawieniem.