Memento mori
Kochała ludzi - pewnie dlatego chciała zabierać ich tak szybko.
Ale nade wszystko kochała taniec. Śmierć tańczyła z każdym i
chociaż jej partnerzy sztywnieli w tym czasie z przerażenia,
ona bawiła się przednio. Nie rozumiała śmiertelników. Nie
wiedziała, jak to jest bać się Śmierci. Nie wiedziała nic o
ludzkich sercach, ponieważ widywała je tylko jako zimne kawałki
mięsa. Nie, Śmierć nic nie wiedziała o śmiertelnikach.
A śmiertelnicy wiedzieli bardzo mało o Śmierci, bo kiedy wreszcie
ją poznawali, było za późno na opowieści.
Wbrew pozorom Śmierć była piękna. Nosiła długą, czarną sukienkę
i czarny płaszcz z kapturem. Miała ciemne włosy do pasa, które
spinała czarną klamrą. Na szyi nosiła diamentową kolię, złożoną
z wielu milionów złych serc - nieustanne patrzenie na udrękę było
dla grzeszników najgorszą karą, myślała Śmierć. Była blada, blada
jak przerażony człowiek, miała wąskie dłonie o długich palcach i
pomalowanych na czarno paznokciach; ilekroć szła po kogoś, malowała
oczy czarnym Strachem. Były to jej drobne przyjemności - nawet
Śmierć lubi dobrze wyglądać.
Tego wieczora Śmierć spacerowała po ulicach Wenecji. Rozkoszowała
się, patrząc na miasto - uśpione przez zarazę, a jednak nadal piękne,
piękne w swojej demonicznej ciszy i spokoju - ukryta w cieniu płaszcza
Ciemności. Ludzie bali się nocy. Bali się, nie chcąc spotkać jej w
którejś z ciemnych uliczek. A zresztą, ona umiała wejść do każdego
domu, zamku czy chatki. Nie było takiego miejsca, do którego nie
dotarłaby Śmierć. Tego wieczora stała spokojnie ukryta w cieniu i
czekała na wezwanie. Na zaproszenie do tańca. Wieczór był spokojny.
Śmierć słyszała nieustanną muzykę, symfonię tysięcy krzyków cierpiących
sopran, alt, tenor, baryton i bas. Stała więc i patrzyła, rozglądała
się bacznie. Czekała. Aż w końcu usłyszała. Spośród wielu nut agonii
dotarła do jej uszu jedna, przeważająca melodia i Śmierć wiedziała,
że dla tego człowieka ona jest jedynym ratunkiem.
Mężczyzna był kiedyś przystojny, teraz jednak choroba naznaczyła go
swoim odrażającym piętnem. Kiedy ją zobaczył,otworzył szeroko oczy.
Chciał coś powiedzieć, z jego ust wydostał się jedynie jęk, ale
Śmierć wiedziała, co chciał jej powiedzieć. To niemożliwe.
Nie słyszała w jego wewnętrznym głosie rozpaczy, raczej zdziwienie.
To niemożliwe. Patrząc w jego oczy, wyczytała że nazywa się Marcus
i ma dwadzieścia pięć lat. Zdjęła płaszcz i uklękła przy nim.
Na usta Marcusa wypłynął spokojny uśmiech. Tak, dobrze, powiedziała
Śmierć, przecierając jego gorące czoło. Wytrzymaj jeszcze trochę,
szepnęła. Ujęła jego zniszczoną dłoń.
- Wstań Marcusie - zaśpiewała, a on powoli, z niedowierzaniem, zaczął
podnosić się z brudnego posłania, na którym leżał. W jego ciało wstępowała
siła, zniknęły zmarszczki wokół oczu. Śmierć zaśmiała się, serdecznie,
perliście i zaczęli tańczyć. Był to taniec nadzwyczajny, niepodobny do
niczego, niebiański w swojej wyważonej perfekcji i ludzki w prostocie
ruchów. Tańczyli, zasłuchani w muzykę słodką i jednocześnie przeszywającą
serce niczym krzyk bólu, unosząc się nad płaczącym miastem, na parkiecie
zawieszonym nad kanałami i nad budynkami, tam, gdzie nie docierał płacz,
a jedynie muzyka. Tańczyli wspinając się po niewidzialnych schodach,
niesieni przez wiatr.
Lekarz, który czuwał nad znalezionym w zaułku mężczyzną, zwiesił z
wahaniem głowę.
- Co się ze mną stanie? - szepnął Marcus, nie przerywając tańca.
- Trafisz do mojego ojca - odparła Śmierć z uśmiechem pełnym
pośmiertnego spokoju - trafisz do mojego ojca i poznasz moje siostry.
- Czy są podobne do ciebie?
- Są inne. Są piękniejsze. Są piękniejsze, bo jako piękne żyją w
waszych umysłach.
Podała mu rękę i pomogła wejść na utkane z niebiańskiej materii schody.
A potem uśmiechnęła się i poszła w to samo miejsce, lądując gładko na
poduszce cienia, opierając się o płaczącą ścianę płaczącego budynku. Czekała.
Lekarz odsunął się od czegoś, co kiedyś było człowiekiem i pokiwał głową.
To już koniec, pomyślał. Na ustach trupa zastygł błogi uśmiech. Lekarz
otrzepał swoją szatę i spojrzał na ciemne kanały, na jęczących ludzi
naokoło, na ściany budynków. Memento mori, szeptała woda. Memento mori,
mówiły deski przerzuconych przez wodę mostów, śpiewało powietrze, dudniła
o tym wybrukowana ziemia.
Memento mori. Memento mori. Memento mori...