Dzwonek, otworzyłem. Oto ona - kobieta, którą kocham, która jest tylko moja. Pocałunek. Długi... nie mogłem zamknąć drzwi. Jej czerwona wstążka na szyi. "Wszystkiego najlepszego kochanie, jestem dziś tylko dla Ciebie". Znała doskonale droge do pokoju, nie musiałem nawet zapalać światła... W między czasie zdjęła obcasy... już nie była taka wysoka, choć jej uda nadal prezentowały się niesamowicie. Położyła się na łóżku.. "Odbierz swój prezent kochanie, rozpakuj go..." wyszeptała... Nachyliłem się... poczułem jej zapach, zapach opium, którym raczy mnie od niezliczonych juz lat. Spódnica, bluzka.. Ukazała się przede mną naga. Keridwen, bogini matka, która należy tylko do mnie, której nie posiądzie żaden śmiertelnik, która zrodzi moje dzieci. Kolejny pocałunek, moje ręce na jej piersiach... Zamknąłem oczy... Wydawało mi się, że nic już nie ma poza nami... Nagła myśl.. wino... Wstałem, poszedłem do kuchni. Kieliszki, ich brzdęk podczas niesienia... Po chwili, znów zatopiłem się w nią, moją nieskończoność, moją wieczność. Miłość, przy niej wiem, co oznacza to uczucie. Powiedziała mi tej nocy, że poddawała mnie wielu próbom, i że ostatnia była już ostateczną, że teraz jest pewna, że zostanie ze mną końca, że nie odda mnie żadnej innej kobiecie. Zasnąłem. Ona podarowuje mi spokój. Teraz czeka na mnie, uśmiechając się niewinnie, najniewinniej jak tylko potrafi...