dziewczynka
Z tej odległości nie widać jeszcze szczegółów. Zapada zmierzch. Powoli zapalają latarnie. Zbliżam się do niej spokojnym krokiem obojętnego przechodnia, nie chcę zdradzać zainteresowania zbyt szybko. Kluczem jest naturalność. Tego mnie kiedyś uczono.
Ma skórzany płaszcz, jedną rękę trzyma w kieszeni, drugą poprawia opadające na plecy długie, czarne włosy. Uśmiecham się pod nosem. Ja też wkładam ręce do kieszeni, pozwalam włosom swobodnie spływać na twarz, nadaje swoim ruchom jeszcze więcej kociej gracji niż zwykle. Czas ruszyć do akcji.
Podchodzę do niej z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Wybacz - patrzę jej głęboko w oczy, są zielone, z żółtą obwódką naokoło - nie masz może jeszcze jednego papierosa?
- Jasne. - pochyla głowę, mimo zapadających ciemności dostrzegam jasne odrosty, które pewnie nieskutecznie próbowała ukryć pod czarną farbą. Grzebie chwile w kieszeni płaszcza, wyjmuje pogniecione pudełko - proszę.
Ma bardzo starannie umalowane oczy, ale i tak zauważam rozmazany tusz na policzkach, którego nie miała czasu ukryć.
- Dziękuję. - sam wyciągam zapalniczkę - jeśli chcesz, mogę zrewanżować się kawą... albo winem, jeśli wolisz.
Spogląda mi wyzywająco w oczy, pierwszy raz widzę na jej twarz coś na kształt uśmiechu. Prawdę rzekłszy, jestem zaskoczony. Rzadko, bardzo rzadko zgadzają się od razu, mamy teraz epokę bezpieczeństwa, a każdy student proszący o papierosa jest potencjalnym gwałcicielem czy mordercą. Przybieram taki wyraz twarzy, jakby było to dla mnie bardzo ważne. Błysk próżności w jej oczach. Zadziałało.
- Zdecydowanie wolę wino. - śmieje się chrapliwie, inaczej wyobrażałem sobie jej śmiech - prowadź, nieznajomy.
Nie chcę jej brać za rękę, za wcześnie, jeszcze nie teraz. Znam pewien bar, bardzo niedaleko. Jej buty są czarne i ciężkie, brutalnie uderzają o chodnik. Znów powstrzymuje się od śmiechu. Stanowczo za ciężkie buty dla takiej małej dziewczynki.
- A propos - odzywam się po chwili - mam na imię Krzysztof.
Chwila milczenia.
- Katarzyna.
To teraz takie modne, żadnych Kaś, same Katarzyny. Interesuje mnie, jak ma na drugie imie. Pewnie jakoś niebanalnie i magicznie. Przynajmniej w jej mniemaniu. Maxine? Salomea?
Mam dużo czasu, wiem co robić, by się otworzyła. Jest jeszcze za wcześnie. Niech najpierw ona pokaże, na co ją stać.
Wchodzimy do baru, zadymionego, pachnącego papierosami, tanimi perfumami i potem. Zamawiam dwa wina, tak na dobry początek, dziewczynki w jej typie zwykle dużo piją, chyba wydaje im się, że mogą mi zaimponować. Tylko utwierdzam je w tym wrażeniu. Rozgląda się po barze szeroko otwartymi oczami. Zupełnie nowy świat. Uśmiecha się do mnie zza kieliszka. Szczerze.
- Dlaczego mnie tutaj zaprosiłeś?
Czas zacząć grę.
- Zapłata za papierosa. - śmieję się, nadal nie spuszczając oka z jej twarzy - ale nie tylko. Rzadko spotyka się takie ładne dziewczyny jak ty. A co dopiero ładne dziewczyny, które jeszcze mają papierosy...
- Bez przesady - macha ręką, ale widzę, że komplement zrobił na niej duże wrażenie - mogę o coś zapytać?
- Pytaj śmiało.
- Ile masz lat?
Pięćset szesnaście. Ciekawe, co by zrobiła, gdybym powiedział jej prawdę?
- Dwadzieścia jeden.
- Acha.
Kelnerka w zachlapanym alkoholem uniformie przynosi następne kieliszki taniego wina. Katarzyna bawi się plastikową popielniczką.
- To zabawne - mówi w pewnym momencie - znam cię od kilkunastu minut, a mogłabym zacząć opowiadać ci o swoim życiu.
- Możesz opowiedzieć - mruczę, dotykając jej długich, pomalowanych na czarno paznokci - chętnie posłucham.
- Nie jest zbyt ciekawe. Raczej idiotyczne. Strasznie rozpaczliwe, o ile rozumiesz, o co mi chodzi. A największym wydarzeniem ostatnich dni jest to, że rzucił mnie chłopak. W sumie się tym nie przejmuję, zupełnie, ani trochę. Nie ma czym się przejmować, tak mi wszyscy mówią - w jej oczach zalśniły łzy - cholerny, mały skurwysyn.
Ścieram je z jej policzków, wraz z zaschniętymi drobinkami tuszu do rzęs.
- Trochę piszę. Wiesz, w sumie chciałabym zostać pisarką. Więc spaceruję po mieście i szukam inspiracji. Ale inspiracji nie ma. Żadnych. Wieczorami wracam do domu i próbuję coś napisać, nawet nie musi być dobre, po prostu, żeby przerwać ciszę. Rozumiesz? Wyglądasz na artystę.
- Rozumiem.
- Co studiujesz?
- Mechanikę.
- Och.
Chyba ją zawiodłem, ale była rozbrajająco śmieszna. Nie mogłem się powstrzymać. Przybieram wyraz twarzy natchnionego artysty.
- I piszę wiersze.
Kryzys minął.
- Tak bardzo staram się zmienić moje życie - mówi, wypijając ostatni łyk wina z brudnego kieliszka. Szybko zamawiam następne - tak bardzo chciałabym coś zmienić. Moje życie jest takie banalne. Bezustanne kłótnie z rodzicami. Wszyscy, których kiedykolwiek kochałam, teraz mnie opuszczają. Nikt, absolutnie nikt mnie nie rozumie.
Prędzej czy później wszystkie to mówią.
- Ja cię rozumiem, moja piękna. Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem.
To ona pierwsza wychodzi z inicjatywą.
- Chris?
- Tak, Catherine?
(Strasznie lubią zagraniczne imiona, nie wiem dlaczego.)
- Mogę cię pocałować?
W odpowiedzi dotykam jej warg.
Wychodzimy z zadymionego baru, już za ręce. Jest piękna, wczesnojesienna noc. Księżyc przygląda nam się z uprzejmym zainteresowaniem. Jest ciepło. Opieram ją delikatnie o ścianę. Zaczynamy się całować, jej palce błądzą gdzieś po moich plecach. Zastanawiam się, ile ma lat. Piętnaście... najwyżej szesnaście. W makijażu wygląda conajmniej trzy lata starzej.
- Tak się cieszę, że cię znalazłam - szepcze między kolejnymi pocałunkami, rozpinając mój płaszcz - tak się cieszę...
- Jesteś piękna - odpowiadam. Zawsze tak odpowiadam, zawsze im się to podoba.
Zdejmuję z niej ten uroczo tandetny, czarny płaszczyk, który wydaje jej się pewnie mroczny i bardzo gotycki, bluzkę z koronkowymi rękawami, przeczesuję palcami jej włosy. Całuję ją w szyję, ostatni raz.
Ma zamknięte oczy, nie widzi, jak moje tęczówki zmieniają kolor z bladoniebieskiego na czerwony.
Przebijam zębami skórę na szyi, pachnącą mydłem i jaśminem.
- Och - bardziej mówi, niż krzyczy i nawet nie próbuje się wyrywać. Inne próbowały.
Potem już nic nie mówi, tylko staje się coraz cięższa i cięższa, aż w końcu osuwa się z moich ramion na bruk.
Wygląda jak zepsuta lalka, połowicznie rozebrana, blada (pewnie przez całe lato chodziła szczelnie ubrana, nie odsłaniając nawet ramion), z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Przykrywam ją płaszczem.
- Moja mała dziewczynka - mówię do niej, gładząc blady policzek - moja biedna, naiwna dziewczynka.